Поможем написать учебную работу
Если у вас возникли сложности с курсовой, контрольной, дипломной, рефератом, отчетом по практике, научно-исследовательской и любой другой работой - мы готовы помочь.
![](images/emoji__ok.png)
Предоплата всего
![](images/emoji__signature.png)
Подписываем
Если у вас возникли сложности с курсовой, контрольной, дипломной, рефератом, отчетом по практике, научно-исследовательской и любой другой работой - мы готовы помочь.
Предоплата всего
Подписываем
Leopold Tyrmand, Zły, Warszawa 1955
Nikt z tłoczących się ku wyjściu pasażerów autobusu linii 100, kto spojrzał w przelocie na
plecy kierowcy wozu, nie mógł oprzeć się uczuciu niejasnej przyjemności. Ten szofer budził
sympatię, zaś szofer oglądany od tyłu i wywołujący w ludziach przychylną aprobatę nie należał z
pewnością do szarej masy szoferów autobusowych, na których spoglądamy zazwyczaj bez
specjalnego zainteresowania, przyzwyczajeni do ich bezbarwnych uniformów i granatowych
koszul. Z tym szoferem było inaczej: już z głębi wozu dostrzegało się kolorową chustkę, pięknie
związaną na jego szyi i wpuszczoną efektownie w rozpięty kołnierz munduru; mogło się to
wydawać nadmiarem fantazyjności, wrażenie takie gasło jednak, gdy zbliżywszy się ku przodowi
zafrapowany tą barwnością obserwator stwierdzał, jak zasadniczym i podstawowym akcentem
tego wyglądu była czapka. Okrągła czapka z warszawską Syreną nad daszkiem, taka sama
mundurowa czapka, jaką noszą setki funkcjonariuszy komunikacji miejskiej, tak samo brudnoszara
i z czerwonym, sznurkiem, a przecież jakże inna! Od razu, na pierwszy rzut oka, wiedziało się z
przemożną pewnością, że nad tą czapką właściciel jej spędził niejeden wieczór modelując ją ze
smakiem i znawstwem, wkładając w jej denko druciane sztywniki i formując ją pieszczotliwie
dopóty, dopóki nie nabrała jedynego, oryginalnego, wyjątkowego fasonu, zawierającego, w sobie
całą gamę znaczeń. Pod czapką widniała twarz młoda, wesoła, trochę cwaniacka, trochę
lekkomyślna, lecz bezsprzecznie bardzo ujmująca: Można by twarzy tej zarzucić, że jej jedwabisty
wąsik zdradza objawy pewnego przerafinowania, pretensjonalności, były to jednak mankamenty
nieznaczne, których mogliby się czepiać co najwyżej pedantyczni nudziarze. Ogólnie biorąc, twarz
ta była twarzą pozytywną, zaś jej szczęśliwy posiadacz zwał się Eugeniusz Śmigło.
Kiedy się tak jeździ w kółko, po nieregularnej elipsie linii okólnej, różne myśli przychodzą
człowiekowi do głowy. Zimne, pochmurne, kwietniowe popołudnie za oknem nastraja człowieka
gderliwie „Co z tymi pogodami? myśli Eugeniusz Śmigło. Cholery można dostać… Kiedy
się nareszcie zrobi ciepło?” Pani z dwojgiem małych dzieci, wchodząca zgodnie z regulaminem
przednim wejściem, przypomina sprawy milsze, choć kłopotliwe. „Ciekawym, jak im dzisiaj
poszło? myśli Eugeniusz Śmigło. Halina miała pójść z dzieciakami do szczepienia. Marysia
będzie gorączkować, taka wrażliwa. Zbyszkowi trzeba kupić buciki. Stare już za małe. Jak te
bębny rosną… Dostanę premię w tym miesiącu, załatwię buciki. I sweter dla Haliny”. Wysiada
zgrabna, modnie ubrana dziewczyna, wymalowana, o długich, szatańsko smukłych nogach i patrzy
z uznaniem na szalik Eugeniusza Śmigły. „Uuuch, ale podwozie! myśli Śmigło z radością i
uśmiecha się do dziewczyny. Takie nogi to majątek… A Halina zapracowana… Dzieciaki,
kuchnia, już tak o siebie nie zadba, jak dawniej… Na tych imieninach u wuja Bączka nie wyglądała
najlepiej… Ale co tam, nieważne. Ważne, że mnie się podoba, że dla mnie jest pierwsza
gwiazda ekranu. A że inni już tak za nią nie patrzą, jak dawniej, to i lepiej…”
Geniek przyhamował na przystanku przy Nowym Świecie i rozglądał się gorączkowo: w tym
ożywionym punkcie należało wreszcie przejść do kontrakcji. Rozglądanie zostało przerwane
wybuchem regularnej awantury. Ów gość w berecie postanowił widocznie opuścić autobus:
właśnie opuszczał go tylnym wejściem, odtrąciwszy bezceremonialnie jakąś wsiadającą panią, gdy
rozległ się krzyk. Wszyscy wyjrzeli przez okna po prawej stronie: facet w berecie, chłopak nie
ułomek, barczysty i wysoki, stał tuż obok wejścia do autobusu, krzycząc jak chłopiec. Nad nim
pochylał się ogromnego wzrostu i ogromnej tuszy człowiek, wykręcając mu ucho jak nieletniemu
smarkaczowi. Musiał to być rzeczywiście gigantycznych rozmiarów mężczyzna, skoro pochylał się
jeszcze w celu skarcenia wysokiego młodzieńca. Wszyscy w oknach przecierali oczy ze zdumienia
i szyby z przyśpieszonych oddechów, niemniej obraz nie znikał: facet w berecie stał trzymany za
ucho jak dziecko i krzyczał z bólu, zaś pochylony nad nim masyw mówił głośno: Ach, ty
niewychowany, niegrzeczny chłopcze! Jak można potrącić starszą damę, nie przeprosić, lecz
jeszcze obrzucić ją brzydkimi wyrazami? Jak można? Będziesz tak jeszcze? Po czym puścił
ucho, pchnął leciutko faceta w berecie i wsiadł do autobusu. Leciutko pchnięty rąbnął o bliską w
tym miejscu ścianę domu i za chwiał się na nogach. Geniek Śmigło ruszył ostrym zrywem z
miejsca.